Mój Miszka
: śr maja 21, 2014 10:06 am
Od zawsze w moim domu były psy. Jako dziecko z rodzicami mieszkałam w bloku więc były to małe psy, teraz mieszkamy z mężem w domu z ogrodem i oboje jesteśmy zgodni co do tego, że duże jest fajniejsze...Zawsze są to 2 psy, żeby im się nie nudziło - zaczęło się od briarda suki Orki do której dołączył Sziszi - akita, potem miejsce Orki zajęła Lena - husky, dodatkowo do tej pieknej dwójki wzięliśmy na "dożycie" bearded collie - Bonda, który był cudownym psem i przez 3 lata życia z nami dał mi więcej niż niejeden pies przez całe swoje życie - niestety był bardzo chory i musieliśmy go uśpić, to samo spotkało Lenę - nowotwór wątroby, nie było już ratunku i w tym momencie doszliśmy do wniosku, że kupowanie psów to bardzo głupi pomysł, warto pomyśleć o psie ze schroniska i tak trafił do nas Maniuś - piesek, którego obejrzałam na zdjęciach i postanowiłam, że musi byc mój - okazało się, że jest dwa razy mniejszy niż nam się wydawało, ale przyjechał do nas z domu tymczasowego - w miarę dogadał sie z naszym Sziszkiem, który był bardzo trudnym psem do nieznanych sobie piesków, więc oczywiście został, po roku niestety ale i Sziszi odszedł jak na akitę i tak dożył pięknego wieku... i tu zaczyna się opowieść o Miszy - pięknym dużym czarnym psie, którego wynalazłam w internecie. Miał być psem rasowym - seter gordon. Pojechaliśmy poznać Miszę i okazało się, że jest większy niż gordon, pani która miała go jako dom tymczasowy stwierdziła, że to taki trochę niedorobiony gordon... oczywiście Misza wrócił już z nami do domu. Był psem po przejściach, przywiązany do drzewa w lesie, potem w schronisku odbyl kwarantannę, został wykastrowany i przejęty przez miłośników seterów. Musiał kiedyś mieć swój dom ponieważ pakował się do łóżka. Radość objawial łapiąc nas za ręce i skacząc - nie robil nikomu krzywdy, robił to delikatnie, ale umiem sobie wyobrazić, że małe dzieci mogły sie go bać. Odkarmiony i zadbany obrósł piękną sierścią. Był cały czarny z białą plamką na piersi i delikatnym podpalaniem ale prawie niewidocznym. Po pól roku odwiedzila nas znajoma, która sędziuje psy na wystawach i od razu stwierdziła, że ten pies nie ma nic z setera - jest Hovkiem i gdybyśmy pojechali z nim na wystawę wg. niej całkiem dobrze by go ocenili... i tak oto Miszka z niedorobionego setera stał sie całkiem dorobionym Hovawartem - nigdy wcześniej nie znałam tej rasy ale pokochałam tego psa całym sercem, był trudny, wymagał dużo pracy ale zmieniał sie z dnia na dzień no i oczywiście był mój - łaził za mna po całym domu, czekał pod łazienką, był ze mna w kuchni, spał z nami w sypialni ale po mojej stronie - oduczyłam go pakowania się do łóżka... stał się super mega cudownym psem, którego wszyscy w domu uwielbiali. Niestety w końcu listopada nagle stał się troche ospały, zaczął się ślinić i dziwnie zachowywać... pojechałam z nim od razu do weterynarza i niestety okazałao się, że to Babeszjoza ale nic, przecież niejeden pies z tego wyszedł - no ale niestety nie Misza, skutek uboczny Babeszjozy - choroba autommunologiczna, która powodowała, że jego organizm zwalczał własne czerwone krwinki, mimo 4-ro krotnej transfuzji, podaniu wielu różnych leków, m.in. takiego który miał pobudzić pracę szpiku kostnego, Miszy nie dało się uratować...spędziłam z nim caly grudzień na kroplówkach, w nocy przy nim w dzień również na zmianę z córką. Nigdy w życiu nie było mi tak bardzo przykro i nie czułam takiej niesprawiedliwości jak Miszka odszedł - miał niecałe 3 lata, był pieknym młodym psem, który w końcu miał swój kochający dom - czemu tak sie stało? do dzisiaj tego nie rozumiem, widać tak musialo być...