Moje kochane podrzutki
: ndz kwie 06, 2014 8:19 pm
Dziś o moim pierwszym będzie. Pierwszym znajdku i jednoczesnie pierwszym moim psie.
Wigan
Trafił do mnie jako 4-5 miesięczny młodziak, znaleziony przez koleżanke w Łodzi, oddany do schroniska, po dwóch tygodniach wyciagniety ze schroniska - żeby tam nie zmarniał. To, że został u mnie to trochę była manipulacja i wielka determinacja z mojej strony, bo mieszkałam z rodzicami , siostra i dziadkami i rodzice absolutnie się na psa nie zgadzali. Przyprowadziłam go pewnego przedbożonarodzeniowego wieczoru i powiedziałam, że będzie tymczasowo, bo to pies stajenny (moje życie studenckie wtedy upływało głównie w stajni, gdzie wsiąknieta po uszy spędzałam życie pzry koniach), ale jest za zimno dla takiego malucha itd. Oczywiście zełgałam .
Piesek był przemiły, grzeczny, nie psocił i nie sprawiał żadnych kłopotów. Dostał na imię Wigan i po tygodniu owinął sobie całą rodzine wokół ogona.
Dużo czasu spędzaliśmy w stajni, ale też jako że mieszkałam w stolicy a stajnia była w Podkowie to także w pociagach i środkach komunikacji miejskiej. Jego początkowo dość silna choroba komunikacyjna sprawiała nieco kłopotów, ale z czasem uodpornił się.
Ilez my pzrezyliśmy razem wspaniałych chwil. I strasznych tez. Wigan pzrezył dwa włamania do mieszkania - raz u rodziców, raz juz jak mieszkałam z mężem u teściowej. Za pierwszym razem został wywieziony do innej dzielnicy, bo spotkał go tam mój kolega z klubu końskiego i go rozpoznał. Pies jakims cudem wrócił do domu sam. Za drugim razem włamywacze zamknęłi go w łazience z całym zapasem wędliny na WIelkanoc z lodówki . Nie miałam żalu, że nie walczył w nimi z narażaniem życia. DLa mnie najgorsze, czego sie boje przy włamaniach... to żeby psom sie nic nie stało. Reszta... to tylko pzredmioty.
Jak sobie dzis wspomnę żywienie tego psa... katastrofa. PSia karma tzw "Canis" wyglądała jak kawałki cementu, żaden pies tego nie chciał do geby brać . To były dośc cieżkie czasy, szczególnie wyjazdy z nim na wakacje studenckie, namiotowe czy gajówkowe to było wyzwanie. Mięsa w sklepach nie bywało, więc jadł jakies kluski z masłem, ser biały, pasztet albo kaszę z odrobina kiełbasy.... W domu juz było łatwiej, a mój własny ojciec, tak pzreciwny psu w domu osobiście polował po sklepach i kupował dla niego jakies podroby, płuca i inne. PO latach pojawiły sie karmy typu Chappi czy Pedigree. NO powiem, ze problemy gastryczne pies miał, ale dziś sądzę, ze to kwestia fatalnego żywienia była.
NA dziś moze tyle, ale będzie jeszcze
Wigan
Trafił do mnie jako 4-5 miesięczny młodziak, znaleziony przez koleżanke w Łodzi, oddany do schroniska, po dwóch tygodniach wyciagniety ze schroniska - żeby tam nie zmarniał. To, że został u mnie to trochę była manipulacja i wielka determinacja z mojej strony, bo mieszkałam z rodzicami , siostra i dziadkami i rodzice absolutnie się na psa nie zgadzali. Przyprowadziłam go pewnego przedbożonarodzeniowego wieczoru i powiedziałam, że będzie tymczasowo, bo to pies stajenny (moje życie studenckie wtedy upływało głównie w stajni, gdzie wsiąknieta po uszy spędzałam życie pzry koniach), ale jest za zimno dla takiego malucha itd. Oczywiście zełgałam .
Piesek był przemiły, grzeczny, nie psocił i nie sprawiał żadnych kłopotów. Dostał na imię Wigan i po tygodniu owinął sobie całą rodzine wokół ogona.
Dużo czasu spędzaliśmy w stajni, ale też jako że mieszkałam w stolicy a stajnia była w Podkowie to także w pociagach i środkach komunikacji miejskiej. Jego początkowo dość silna choroba komunikacyjna sprawiała nieco kłopotów, ale z czasem uodpornił się.
Ilez my pzrezyliśmy razem wspaniałych chwil. I strasznych tez. Wigan pzrezył dwa włamania do mieszkania - raz u rodziców, raz juz jak mieszkałam z mężem u teściowej. Za pierwszym razem został wywieziony do innej dzielnicy, bo spotkał go tam mój kolega z klubu końskiego i go rozpoznał. Pies jakims cudem wrócił do domu sam. Za drugim razem włamywacze zamknęłi go w łazience z całym zapasem wędliny na WIelkanoc z lodówki . Nie miałam żalu, że nie walczył w nimi z narażaniem życia. DLa mnie najgorsze, czego sie boje przy włamaniach... to żeby psom sie nic nie stało. Reszta... to tylko pzredmioty.
Jak sobie dzis wspomnę żywienie tego psa... katastrofa. PSia karma tzw "Canis" wyglądała jak kawałki cementu, żaden pies tego nie chciał do geby brać . To były dośc cieżkie czasy, szczególnie wyjazdy z nim na wakacje studenckie, namiotowe czy gajówkowe to było wyzwanie. Mięsa w sklepach nie bywało, więc jadł jakies kluski z masłem, ser biały, pasztet albo kaszę z odrobina kiełbasy.... W domu juz było łatwiej, a mój własny ojciec, tak pzreciwny psu w domu osobiście polował po sklepach i kupował dla niego jakies podroby, płuca i inne. PO latach pojawiły sie karmy typu Chappi czy Pedigree. NO powiem, ze problemy gastryczne pies miał, ale dziś sądzę, ze to kwestia fatalnego żywienia była.
NA dziś moze tyle, ale będzie jeszcze